Guns n' f 'n Roses

Emocje już po woli opadają więc można napisać więcej. Wieczoru 20.06.2022 na pewno długo nie zapomnę, a pamięci nie mam najlepszej:). W końcu dotrwałam do tak bardzo oczekiwanego przeze mnie koncertu mojego ulubionego, najwspanialszego zespołu w kosmosie Guns n' Roses na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fajnie było znowu poczuć te emocje, nie tylko towarzyszące człowiekowi na koncercie, ale także na długo przed nim. Zakup biletów, naszywanie naszywek, kupowanie biletów na pociąg, to już powoduje, że człowiek się cieszy zanim jeszcze pogrąży się w muzycznej ekstazie. Już nie mówiąc o samej drodze na koncert podczas której spotyka się innych fanów. Oczekiwanie w kolejce na stadion, tym razem do przyjemnych nie należało z racji ulewnego deszczu, ale "nothing last forever" i zimy czerwcowy deszcz też w końcu przestał padać;). Kiedy weszło się na stadion, można było zostać wręcz przytłoczonym jego rozmiarem. Równo o 17.00 zaczęły grać supporty, które uznała bym za muzycznie dobre, ale nie dorastające do legendy, która miała wystąpić po nich. Podobał mi się głos wokalistki pierwszego zespołu "Dirty Honey", mocny, hardrockowy.  Co do drugiego zespołu "Garry Clark Jr", to wokalista, moim zdaniem bardziej pasuje do śpiewania bluesa czy jazzu niż rocka, ale mimo wszystko ma muzyczny talent. O 19.00 emocje zaczęły wzbierać, zaczęło się robić nerwowo i mega ekscytująco bo już za 30 minut mieli wystąpić, oni Guns n' Roses prosto z Californi!! O dziwo, wyszli na scenę 5 minut wcześniej, co było mega zaskoczeniem mając na uwadze wcześniejsze opóźnienia! Gdy ruszyła pierwsza animacja 3D rozentuzjazmowany tłum zaczął wrzeszczeć, niektórzy jeszcze wchodzili na płytę. No i ropoczął się, trzy i pół godzinny pokaz niesamowitej muzyki w wykonaniu legendy rocka. Zaczęło się od starego, trochę punkowego hitu "It's so easy", charakteryzującego się niezwykłą energią oraz pokazu umiejętności, a raczej wrodzonego talentu wokalisty z racji drastycznej zmiany głosu z niskiego na bardzo wysoki na końcu utworu. Drugi utwór, równie popularny to "Mr Brownstone" także budzi niesamowity aplauz publiczności. Najbardziej niesamowitym momentem było dla mnie wybrzmienie utworu "Civil war" , dedykowanego Ukrainie, było to uczucie wręcz magiczne, wiele osób włączyło latarki w telefonach, wiele osób śpiewało, było czuć jedność i idące przesłanie przeciwko jakiej kolwiek wojnie. Można było zamknąć oczy i zatopić się w muzyce, czuć ją całym sobą. Nie zabrakło też innych hitów takich jak "Patience", utworu który trafi do serca każdej kobiety i sprawia, że ma się ochotę przytulić wokalistę ;) było oczywiście też nieśmiertelne "Don't cry", które budzi podobne odczucia. Utrzymujący się w podobnej konwencji utwór "Sweet child o' mine ", poprzedzony fenomenalną solówką Slasha poderwał publiczność do zabawy i sprawił, że chyba nikt nie chciał by być w tym momencie nigdzie indziej. Włączone telefony poszybowały w górę także przy nieśmiertelnej balladzie "November rain", podczas której Axl dał pokaz swojej gry na fortepianie oraz cudownym coverze Bob'a Dylan'a "Knocking on the heavens door". Cudownie było usłyszeć prawdopodobnie około 60000 gardeł śpiewających słowa piosenki, takie momenty są wręcz magiczne i potrafią nastroić człowieka pozytywną energią jeszcze na długi czas po wydarzeniu. Nie zabrakło także innych coverów takich jak niesamowite "Back in Black" AC/DC, "Black Hole Sun" Soundsgarden czy "I Wanna Be Your Dog " w wykonaniu Duff'a. Wybrzmiały także piosenki z ostatniego albumu zespołu, "Chinese Democracy", które może nie są aż tak bardzo popularne, jak hity z "Appetite for destruction" czy "Use your illusion I i II", ale mają swój niepowtarzalny klimat, no i w końcu to zawsze Guns n' Roses! Warte wspomnienia są także utwór "Reckless Life", "Rocket Queen" oraz "Nightrain" wykonane z nqiesamowitą energią, powodujące, że ciężko było wysiedzieć na trybunach, a ciało aż samo rwało się do podrygiwania w rytm muzyki. Całość zakończył megahit "Paradise City", który zawsze wprawia tłum w istne, hardrockowe szaleństwo. Pomimo niedociągnięć jeśli chodzi o nagłośnienie, całość była niesamowitym widowiskiem, uzupełnionym przez animacje 3D wyświetlające się za muzykami oraz na telebimach. Czuć było powiew dawnej energii zespołu z lat 80., Axl bigał po scenie, kręcił się ze statywem mikrofonu, co chwilę zmieniał kapelusze i koszulki. W jeden z nich, jasnej w kratę, bez rękawków, trochę rozpiętej, wyglądał bardzo seksownie..., a jego uśmiech nadal jest rozbrajający.  Głosu słuchało się bardzo przyjemnie, trafiał jak zawsze wprost do duszy.  Slash w swoim cylindrze i skórzanych spodniach skakał z jednego poziomu sceny na drugi, a jego solówki były czystą wietuozerią. Duff, jak to Duff, stał i grał i czasami śpiewał swoim prostym, donośnym głosem. We współtworzeniu muzyki uczestniczyli także gitarzysta Richard Fortus,  pianista Dizzy Reed,  perkusista Frank Ferrer i grająca na klawiszach Melissa Reese. Razem tworzyli  niesamowitą, muzyczną harmonię, której słuchanie było czystą przyjemnością.Taki koncert i takie emocje to wydarzenie, którego nie można porównać z niczym innym, muzyka na żywo daje wręcz poczucie pewnego rodzaju mistycyzmu, muzycznej medytacji i ekstazy. Można całkowicie "utonąć" w otaczającej człowieka muzyce. I czuć tylko ją, i nic więcej... I to jest piękne, i niepowtarzalne.
Wielkie dzięki dla Zespołu za stworzenie tak wspaniałej, niepowtarzalnej muzyki, która na zawsze zmieniła światowego rocka, za dostarczenie niesamowitych, niezapomnianych, mocnych emocji na koncercie. Dzięki takim chwilom, człowiek dostaje pozytywnego kopa i zyskuje energię, dzięki której łatwiej przezwyciężać przeciwności losu, i która powoduje uśmiech na twarzy, nawet w najczarniejszych momentach. Już za Wami tęsknię i czekam z niecierpliwością na następny koncert! A tym czasem wracam do słuchania albumów na słuchawkach. No i na nowy album:)
Guns n' f 'n Roses forever!!!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Witamy w Edenie